- Jak się dzisiaj czuję?- pytam samą siebie.
- Nijak! - odpowiadam sama sobie.
Codziennie tak już ze sobą rozmawiam, każdego poranka.
Nie włączyłam na noc kaloryferów. Jest jesień i od dwóch dni czuć chłód jesiennej aury, wiartów i spadających liści z drzew. W mieszkaniu też zrobiło się chłodno.
Nie włączyłam jednak na noc kaloryferów z nadzieją, że tym aktem mojej wielkiej wiary, utrzymam ciepło słonecznej pory lata. - Hmmmm....? Czy mam taką moc? - trochę iluzja to? Może kiedyś?
Nie włączyłam na noc kaloryferów. Mój syn 15 razy kichnął dzisiaj z rana. 15 razy kichnął od momentu wstania z łóżka do wyjścia z domu do szkoły.
- Z rana? - pytam siebie.
- Toż to dla mnie noc! 7 rano, to jeszcze noc. Tak mam od lat. Jakaś tęsknota za snem, z którego sama siebie okradam każdego prawie wieczoru i każdej nocy. To jak nałóg jest. Jak wymarzona zabawka, za którą płacze dziecko. - 7 rano to dla mnie noc!
Nie włączyłam kaloryferów na noc. Mój syn 15 razy kichnął dzisiaj z rana. 15 razy! w godzinę! Wyobrażacie to sobie?! 15 razy kichnął od momentu wstania z łóżka do wyjścia z domu do szkoły.
Iluzja obrazu ciepłego mieszkania, pękła w sekundzie jak bańka mydlana.
Każde jego kichnięcie wyrywało mnie z objęć tak bardzo utęsknionego przez mnie snu. Każde kolejne kichnięcie. Gubiłam sen, stopniowo coraz bardziej rozmywał się jego obraz. Za 14 razem nie wytrzymałam! Wybuchnęłam. Bo przy tym kichaniu, mój syn ze 40 razy pociągnął nosem. O 7 rano! A dla mnie to była noc. W mojej iluzji, to jest noc. 7 rano.
Za 14 razem nie wytrzymałam! Wybuchnęłam po 40 razie pociągnięcia nosem.
No i skutecznie mnie obudził! A to przecież była noc!
Do tego mam kobiece dni. Od wczoraj. Te dni to czas mojego dbania o mnie. To czas kiedy jestem słabsza i mniej mogę. A kiedy zmęczę się nadmiernie w iluzji niby realu tego matrixu, to moje ciało odmawia posłuszeństwa i czasem boli, a czasem choruje. I tak mam przez ostatnie 5 lat, od kiedy wyczerpały się moje stare bateryjki i od kiedy coraz wyraźniej widzę, czuję i dotykam swojej głębi. W te kobiece dni, nie ma dla mnie ważniejszej rzeczy niż opiekowanie się samą sobą i darowanie sobie ciepła, spokoju i odpoczynku. To święte teraz jest.
14 kichnięcie i 40 pociągnięcie nosem skutecznie wybudziły mnie ze snu! A bardzo chciałam dzisiaj pospać sobie dłużej. Tak bardzo chciałam doświadczyć dziś także, mojego własnego poranka o 10 czy 11 godzinie. Tego czasu, który dla ogółu ludzkości jest już dniem. Bo 7 rano, to dla mnie jeszcze noc.
Chociaż zaskakujące jest to, że ostatnio budzę się wcześniej. Mój organizm chyba nie potrzebuje już tak odsypiać, jak w tamtym roku, kiedy od końca września do maja, poranki moje zaczynały się o 12 w południe. Tak miałam. Byłam jak w śpiączce te 9 miesięcy. Chyba potrzebowałam tego czasu, aby znowu się urodzić od nowa. 9 miesięcy spałam wycieńczona poprzednimi latami jazdy bez trzymanki w dół na dość długim rolecosterze. Odsypiałam, aby żyć.
Ale może ten czas śpiącej królewny już minął? Ostatnio budzę się o 7, 8 i jestem wyspana. :-) i nawet się cieszę, bo mam więcej czasu dla siebie w ciągu dnia. A po południu dla mojego syna. Wczoraj po południu odwiozłam go na capoeirę z przyjemnością, w spokoju, bez spiny czy byciu na deficycie.
Ale dzisiaj chciałam pospać dłużej! Mój plan nie wypalił. Wybuchnęłam. To była automatyczna, nieświadoma, zapisana we mnie reakcja mojej Istoty, która zbyt wiele razy w przeszłości przeżywała brak snu i nagłe wybudzanie po stanowczo za krótkiej nocy. O kilka razy za dużo. I nauczyła się reagować stresem. I ta reakcja stała się moją prawdą. Każda moja komórka dziś patrzy na to jako na traumę, jaką przeżywała. I dziś wybuchnęłam. Bo choć moje ciało i moja świadomość są już w innym, nowym miejscu i czasie, to atomy mojej emergii pamiętają tamten ogromny stres długotwałego braku snu i przeciągającej się niemożności spania. Dziś jest już inaczej. Ale ciało jeszcze nadal pamięta. I ta pamięć jest tak ogromna, że zawiaduje całą moją Istotą. Dziś jest inaczej. Tamto minęło. Mam tego świadomość. Pracuję ze sobą każdego dnia. I wiem, że właśnie teraz uwalnia się moja trauma i uzdrawiają się moje komórki i wszystkie fotony energii. To dobrze. Czas wejść w nowe!
Mój syn poszedł do szkoły, ja jednak zostałam z rozwibrowaną głową. I zanim nastapiło uzdrowienie i uwolnienie starego zapisu, mój umysł znając tylko stare, odtwarzał stare przedstawienie:
- Nie powinnaś wybuchać, on nie robił nic złego! Znowu wybuchnęłaś! Wprowadzasz w niego traumy! Twój syn zasługuje na normalne dzieciństwo! Jesteś okropna! Nie nadajesz się na matkę!- beształa i karała siebie Pierwsza Ja.
- Czemu? Dlaczego? Co ja zrobiłam? Chciałam się tylko wyspać. Ten jeden dzień! Potrzebuję tego. Snu w nocy - w mojej nocy o 7 rano. A on musiał siąkać tym nosem! I kichać! On wiecznie kicha! Co jest nie tak? Co z nim? Nie może normalnie jak każde dziecko, kichać czasem tylko? On cały czas kicha? Co chce powiedzieć? Co z niego chce wyjść? Tyle razy powtarzam i proszę: wydmuchaj nos! A on siąka! Grrrrr! Ja biedna! Buuuu! - płakała i złościła się Druga Ja.
- Nie obwiniaj się ani za wybuch, ani nie pozwól sobie czuć, że wszystko jest przeciwko Tobie! Jesteś świadomą kobietą i wiesz, że jesteś Duszą, która czuje i widzi wszystko i nic nie dzieje się bez przyczyny i bez celu? Tak miało dzisiaj być. To jest kolejny element układanki, którą układasz. Bez niego nie szła byś dalej. Utul, się, wybacz sobie, poczuj spokój i wróć do działania, które na dzień dzisiejszy jest ważne. - ustaliła ta kochająca i rozumiejąca mnie Trzecia Ja.
No i Jej posłuchałam. Tej Trzeciej mnie
- Spionizuj się! Wróć do swojej kotwicy! Do Miłości! Do Domu! Tam jedynie jest droga ratunku! Utul się! Wybacz sobie! Jesteś właśnie taka, jaka jesteś i to jest Twoja doskonałość! To Miłość!
I odważyłam się!! I wróciłam. I okrył mnie bezkresny spokój. I tylko właśnie dzięki temu, pozwoliłam działać Miłości, której się poddałam, a Ona wie co robi. Ona chciała uleczyć moją traumę. Ona chciała mnie pokochać i pokazać mi jaka naprawdę jest. Jaka jest ta Miłość? Ja tak długo broniłam się przed tym i tyle czasu potrzeba było, aby dojrzeć i odpuścić. Wiem, że od dziś
moje poranki nie będą rozpoczynać się już o 12 czy 10, a 7 rano nie będzie
już środkiem nocy. I choć widzę jak bardzo głęboko to wszystko się zapętliło, to wiem też, że tamten czas już minął. Rozpoczyna się nowa era mojego życia. Powoli, to do mnie dociera. Dziękuję Synu za Twoje
kichanie. Ono uwoliło moje traumy i jestem uzdrowiona. Dziękuję sobie za mój
wybuch i świadomość, jaką mam. Świadomość, którą wypracowałam sobie rzetelną pracą i ćwiczeniem siebie przez te wszystkie lata. Dziękuję Miłości, że byłaś tak cierpliwa i czekałaś. Patrzyłaś na mnie i moje ekscesy, wchodzenie na niewłaściwe ścieżki, błądzienie, walkę, upadki, rozpacz, rozterki, leczenie ran, niemoc, bezruch, dojrzewanie. Czekałaś na mnie Miłości upragniona. Czekałaś cierpliwie, aż dojrzeję i stanę się gotowa. Dziękuję.
I wracam tak codziennie do swojej kotwicy. Do Miłości. Do mojej Prawdy. Do mojego Światła. Każdego dnia, poranka i wieczoru. Za każdym razem od mnóstwa lat. Kotwica - Satya - Prawda. Moja własna. Każdy ma swoją. Ty na pewno też taką masz. Jeśli jej jeszcze nie odkryłaś i nie znalazłaś jeszcze swojej kotwicy, to nic. Zaufaj, że Ona na Ciebie czeka, a Ty pozwój jej się odnaleźć. Jeśli masz gotowość i moc, sama też Jej poszukuj! Bo Ona jest jedyna: kotwica doskonałości! Miłość.
Pionizuję się codziennie. Wracam do mojego Domu. Domu, w którym mieszka moje Serce. Codzień. I od lat mam wiele wglądów. Ostatnio też.
Wczoraj na chwilę zatraciłam się w sieci matrixu internetowego. Poprawiałam teksty na stronie internetowej. Wciągnęło mnie to aktualizowanie opisów. A wczoraj mój syn przyszedł wcześniej ze szkoły i trochę byłam nieobecna energią przy nim. I od razu, jak na dłoni, można było zobaczyć to w naszej relacji. Obydwoje byliśmy w swoich oddzielnych światach. A wspólne wykonywanie zaplanowanych, zwykłych czynności domowych niosło w sobie szorstkość i oschłość, kanciaste ruchy i zimne słowa. Zresztą widać to też po moim synu, że po kilku dniach przebywania w energiach matirxu zewnętrznej iluzji, on emanuje tamtym światem. I ja czasem tego nie dźwigam jeszcze w ciepłej przestrzeni naszego domu. Widzę i czuję, jak tamte energie codziennie w niego wchodzą. Oblepiają i on nimi nasiąka i potem emituje je na mnie. A ja sobie jeszcze z nimi zbyt słabo radzę. Uczę się dopiero transmutować je w Światło i Miłość. Częściej jeszcze to one we mnie wnikają i kłują, kłują wszędzie.
Poza tym nie układał puzzli w tym tygodniu, nie czytał ksiązki. Wsiąknął w telefon. Zatracił się.
Obserwuję to i mam wniosek, dlaczego wpadamy w nawyki i nałogi, z których potem trudno jest nam się wydostać.
Ja ostatnio też grałam na jakiejś gierce na telefonie. Starałam się tego nie robić przy moim synu, ale energia i tak promieniowała ode mnie i on to czuł. I ja sama czułam, że on czuje. Jego Dusza i Serce to czuły. A tego nie da się oszukać, choćby nie wiem jaką maskę nałożyłoby się na siebie. No i grałam w ukryciu. Ale czasem odpuszczałam i wychodziłam z ukrycia i grałam przy nim. Nie wiem właściwie dlaczego to robiłam? Sprawiało mi to przyjemność? Tak jakbym była dzieckiem i beztrosko się bawiła. Lekka, bez odpowiedzialności, bez kontroli. Bez zmartwień, bez lęków, bez stachu o przyszłość i bez ciężarów przeszłości, którymi to wielomyślami mój Umysł czasem dominuje nade mną. I wyolbrzymia myślokształty niesłużące mi. Wtedy jestem pod jego wpływem i czuję totalną niemoc. Dlatego grałam?
Na początku trochę wciągnęłam się w tą grę i przez kilka nocy grałam sobie dłużej. Jakaś farma kolorowa z zadaniami do wykonania. Niewinnie niby! - myślałam - Usprawiedliwiając się, że tak właśnie teraz czuję i potrzebuję widocznie. Popłynąć w grę. W beztroskość. Lekkość. Bezmyślenie. Potrzebowałam chyba wyłączyć się na chwilę z tego świata. Efekt przyszedł dość szybko. Energia pokazała mi moją beztroskość. Ból głowy był nie do opisania ostatnio!
Przestałam grać po nocach. Jak dziecko skarcone przez rodzica. :-) Zabolało.
To mnie otrzeźwiło. I owszem, gram sobie dalej, choć z dnia na dzień coraz mniej. Zajawka mija. Atrakcja kolejna dla Umysłu mija. Staje się nudna. Gram sobie dalej, ale w ograniczonym i wyznaczonym czasie. No jak dziecko! A z drugiej strony patrząc na to, nie z pozycji uzależnienia czy bycia jak dziecko, a z pozycji wolności i własnej pełni: to ja wybieram! I wtedy gram bez przywiązania i długu energetycznego. Niedługo. I jest to dla mnie forma zabawy i przyjemności, trochę bezmyślnego relaksu, który uważam, że też jest mi trochę, czasem potrzebny. I gram z pozycji bycia dorosłą i wolną istotą. Bo wiem kiedy przestać i przestaję bez tęsknoty, że coś tracę. Pozwalam sobie na to granie ucząc się zachowywać normalność, czymkolwiek ona jest. W wolności. A kiedy staję w obliczu bycia Wolną Istotą, to zajawka mija. Kolejna zewnątrzna atrakcja dla Umysłu ze świata matrixu po prostu mija. Staje się nudna. Niepotrzebna. Bezsensowna na tle wizji jaką przynosi Miłość, a z nią Prawda i Światło, mój Dom.
A może gram dlatego, że nie chcę widzieć w jakim miejscu w życiu swoim teraz żyję? Gdzie dotarłam? Jak bardzo się pogubiłam, jak głęboko pobłądziłam? I gram, aby zagłuszyć prawdę. Bo brak mi odwagi, aby przyznać się przed sobą, że pogubiłam się, zaplątałam. Że tak nabałaganiłam, że trzeba mi teraz mnóstwo odwagi, aby stanąć przed sobą samą i przed całym światem i w szacunku i miłości do siebie, przyznać się? Bo czasem brak mi sił, aby stawiać kolejne kroki. Więc uciekłam w iluzję, że jestem wolna i że gram z pozycji wolności. Absurdalne czy prawdziwe to? Grałam, uciekałam, zagłuszałam, bo wtedy boli mniej. Może tak właśnie jest?
Nie wiem tego. Już nie dociekam. Nie potrzebuję zrozumieć. Wołam do Miłości: - Przyjdź proszę, jestem gotowa. Tylko do mnie przyjdź.
I ona przychodzi i stopniowo wypełnia całą mnie. Rozlewa się we mnie coraz obszerniej, powoli, delikatnie z wyczuciem. Wie kiedy wejść głębiej, bo czuje moją gotowość. A ja wiem, że Ona przyjdzie tak do samiuśkiego koniuszeczka mnie i wypełni całą mnie i wszystko wokół mnie rozpromieni się, jak tylko będę gotowa. W sumie to Ona już jest i czeka właśnie na to, aż we mnie zapadnie decyzja: jestem gotowa na Miłość. I wiem, że Ona to wszystko wie. I kocha mnie bezgranicznie, bezwarunkowo.
Więc:
- Jak się dzisiaj czuję?- pytam samą siebie.
- Ja jako Serce i Dusza czuję bezkresny spokój i zaufanie. Jest dobrze, bo wiem, że nie jestem sama i Miłość ze mną jest i otwiera drzwi do ciepłego Domu - odpowiadam sama sobie.
Codziennie tak już ze sobą rozmawiam, każdego poranka.
Komentarze
Prześlij komentarz